Janusz Gajec jest jednym z niewielu polskich muzyków, który gra na fletni Pana. Dzięki niemu ten wyjątkowy instrument, wciąż mało znany w naszym kraju, zyskuje coraz więcej miłośników. Pan Janusz zgodził się opowiedzieć o tym, jak zaczęła się jego przygoda z fletnią i co sprawia, że melodia z niej płynąca zachwyca i wzrusza niemal każdego, kto ją usłyszy.
- Muszę przyznać, że instrument wygląda dość niepozornie. Z czego jest wykonany?
- Tradycyjna fletnia Pana zrobiona jest z bambusa chociaż wiem, że produkuje się również takie ze szkła, porcelany lub drewna. Instrument tworzą połączone ze sobą, różnej długości rurki ułożone w jednym lub dwóch rzędach. Rurek może być kilka, ale są też fletnie, jak moja, które mają ich ponad dwadzieścia.
- Podobno z powstaniem fletni związana jest romantyczna opowieść?
- Legenda głosi, że instrument stworzył bożek Pan – opiekun pasterzy. Zakochał się on nieszczęśliwie w pewnej nimfie o imieniu Syrinks. Dziewczyna chcąc pozbyć się natrętnego zalotnika, który nie był zbyt urodziwy, poprosiła bogów o pomoc, a ci zamienili ją w trzcinę. bożek Pan, gdy się o tym dowiedział usiadł nad jeziorem i zapłakał nad swym smutnym losem. Poruszające się na wietrze trzciny zaszumiały żałośnie i wtedy bożek zerwał kilka
z nich, związał i tak powstała fletnia.
- Pewnie dlatego najsłynniejszym utworem granym na fletni Pana jest „Pieśń samotnego pasterza”.
- Ta melodia znajduje się zapewne w repertuarze każdego muzyka grającego na tym instrumencie. W mojej aranżacji pieśni oprócz przejmujących, lirycznych dźwięków są również odgłosy pastwiska: dzwonią dzwoneczki, beczą owce, szumi wiatr. Zauważyłem, że muzyka płynąca z fletni doskonale komponuje się z dźwiękami przyrody. Walory natury dostrzegam szczególnie teraz, gdy na stałe osiadłem tu, we wsi Winiary. Muszę przyznać, że takie muzyczne miksy wymagają sporo pracy, bo wbrew pozorom trudno jest zgrać śpiew ptaków z melodią w tonacji fletni.
- Zapewne trzeba mieć doskonały słuch.
- To jeden z warunków koniecznych, aby nauczyć się grać na fletni. Do tego dochodzą jeszcze umiejętności techniczne. Żeby wydobyć czysty dźwięk trzeba wdmuchać do rurki odpowiednią ilość powietrza nie za dużo, żeby nie zafałszować i nie za mało, żeby w ogóle było coś słychać. Należy również zapamiętać, że gamę gra się na fletni odwrotnie niż np. na fortepianie tzn. od prawej do lewej. Wygrywanie melodii wiąże się ze stosowaniem półtonów, które gra się trzymając fletnię pod innym kątem, niż gdy wydobywa się z niej całe tony. Do tego trzeba sprawnie „poruszać się” po instrumencie „w poziomie” i cały czas kontrolować ilość wdmuchiwanego powietrza.
- To dość skomplikowane. Kto Pana tego nauczył?
- Jestem samoukiem. W latach 90-tych, gdy rozpoczynałem przygodę z fletnią nie było szkół, gdzie można by zasięgnąć porady. Godzinami słuchałem płyt Gheorghe;a Zamfira – rumuńskiego muzyka – wirtuoza gry na fletni, albo obserwowałem grające w szwajcarskich kurortach kobiety. Spotykały się na rynku i koncertowały. Wówczas byłem perkusistą i wokalistą. Miałem już za sobą występy m.in. w zespołach: „Biała Gwiazda”, który sam stworzyłem, „Czarne Koty”, „Czarty”, „Telstar”, „Mini Max”, a także pięcioletnią współpracę z Teatrem Starym. Tak się złożyło, że grająca w Szwajcarii koszalińska grupa „Tight Clan” zaproponowała mi współpracę „na stanowisku” śpiewającego perkusisty. Gitarzysta tego zespołu grał również na Fletni Pana. To wtedy złapałem bakcyla i już wiedziałem, że będzie to mój ulubiony instrument.
- Jakiego rodzaju muzykę teraz Pan tworzy?
- Do tej pory nagrałem trzy płyty z utworami granymi na fletni pana. Są to przede wszystkim evergreeny czyli znane i lubiane kawałki takie jak: „ My Way”, „Over the Rainbow” lub „House of the Rising Sun”. Do każdej melodii tworzę osobny podkład, bardzo często wykorzystując odgłosy przyrody, o czym już wspominałem. To nadaje utworowi niesamowity klimat i sprawia, że słuchając przenosimy się w czasie.
- Gdzie można było Pana usłyszeć?
- Miałem okazję koncertować na zamku w Niepołomicach. Pamiętam, że po występie gratulował mi sam pan wojewoda Kracik dziękując za wzruszenia, których mu dostarczyłem. Często występowałem także w kościołach i domach kultury m.in. w Gdowie, Dobczycach, Dziekanowicach, Podolanach i Swoszowicach. Jeden z występów miałem w Niegowici z okazji tamtejszej Parafiady. W 2009 roku gościłem również na Światowym Festiwalu Dziedzictwa Kultury Chrześcijańskiej dedykowanym Janowi Pawłowi II, który co roku odbywa się w Nowym Sączu, Limanowej, Krynicy i Bardejowie.
- Fletnia Pana jest instrumentem wciąż niezbyt znanym w Polsce. Jak ludzie reagują na Pana grę?
- Wiele osób jest zaskoczonych, że z tak niepozornego instrumentu można wydobyć silne, wibrujące tony. Kiedyś po skończonym koncercie w kościele, zaczepiła mnie starsza pani. Miała oczy pełne łez i drżącym ze wzruszenia głosem oznajmiła, że czegoś takiego to w życiu nie słyszała. Cieszę się, bo to znaczy, że muzyka, którą tworzę nie jest ludziom obojętna. Mam nadzieję, że starczy mi sił, żeby kontynuować moją przygodę z fletnią jeszcze przez długie lata.
I tego Panu życzę.
Rozmawiała Anna Tatka
zdj. Anna Tatka, archiwum Janusza Gajca
Janusz Gajec urodził się 2 lutego 1946 roku w Krakowie. Swoją przygodę z muzyką rozpoczął w latach 60-tych. Śpiewał i grał na perkusji z takimi zespołami jak: „Biała Gwiazda”, „Czarne Koty”, „Czarty”, „Telstar”, „MiniMax”, „Galaxy”. Występował m.in. z Andrzejem Zauchą i Janem Wojdakiem. Przez pięć lat wykonywał w krakowskim Teatrze Starym wokalizę do legendarnego spektaklu Biesy skomponowaną przez Zygmunta Koniecznego. Janusz Gajec grał i śpiewał w najlepszych zagranicznych klubach i hotelach w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Bułgarii, Szwajcarii, Austrii, Holandii i Luksemburgu m.in. z zespołami: „Hollywood”, „F.I. Safe”, „Omnibus”, „Relax”. Występował z grupą „J.P. Constellation” w kurorcie Gstaad w Szwajcarii, gdzie gościli m.in.: Roger Moor z żoną Luisą, George Hamilton, Linda Evans. W latach 90-tych rozpoczął grę na fletni Pana. Po 25 latach spędzonych za granicą osiadł w Winiarach (gmina Gdów).